Jakiś czas temu na łamach oiot.pl pojawiła się recenzja sprzątającego na mokro odkurzacza Jimmy PowerWash HW8Pro. Dosłownie kilka dni później w moje ręce wpadła podobna konstrukcja – Dreame H11 Max, która jest wręcz pełna innych rozwiązań. Choć wnioski mam podobne, to temu modelowi zdecydowanie warto się przyjrzeć.
Jeśli interesuje Was zakup odkurzacza sprzątającego na mokro, ale jeszcze nie zgłębiliście nadmiernie tego tematu, proponuję zacząć od lektury recenzji JIMMY PowerWash HW8 Pro, którą opublikowaliśmy niespełna miesiąc temu.
Oprócz wrażeń dotyczących samego sprzętu – który pod wieloma względami jest zupełnie inny niż recenzowany Dreame H11 Max, zawieram tam sporo przemyśleń dotyczących tego rozwiązania w ogólnym rozrachunku. Żeby w tej recenzji nie stworzyć męczącej ściany tekstu (w końcu część z Was zapewne do tamtego tekstu już dotarła), we wrażeniach ogólnych będę sobie pozwalał na niewielkie skróty myślowe. Obiecuję, że będą zrozumiałe ;).
Przemyślenia, które tam rozwijam, zawrę na potrzeby tej recenzji w jednym zdaniu – Dreame H11 Max nie zastąpi w pełni standardowego odkurzacza, nawet bezprzewodowego, a i po mop potencjalnie trzeba będzie od czasu do czasu sięgnąć. Niemniej, nie oznacza to, że nie warto mu się przyjrzeć i rozważyć zakup takiego urządzenia – zacznijmy więc od początku.
Dreame H11 Max – cena i dostępność
Odkurzacz do testów dostarczył nam producent, który swoje sprzęty dystrybuuje za pośrednictwem Aliexpress. Niemniej, dostępna jest wysyłka z Polski – a po wykorzystaniu anonsowanego na grafice kodu H11MAX, cena odkurzacza obniża się do niecałych 1500 złotych.
Z tego co widzę, jest to jedyna opcja zakupu Dreame H11 Max – to znaczy zapewne można poszukać u innych sprzedawców z Państwa Środka (lub na amerykańskiej stronie producenta, z której nie można zamówić paczki do Polski), ale odkurzacza nie znajdziemy w lokalnych supermarketach czy na rodzimych portalach aukcyjnych. Póki co 😉
Muszę dodać również, że na rynku znajdziecie tańszy wariant tego odkurzacza – białego Dreame H11, bez dopisku Max. Nie miałem okazji sprawdzić samodzielnie czym różnią się te dwa modele, ale dla ułatwienia wystarczy skojarzyć, że testowany Dreame H11 Max jest szary/czarny. Dodam jeszcze tylko, że kolor nie jest jedyną różnicą między wariantami, ale tę analizę sobie odpuścimy – mowa między innymi o mocy, czasie pracy czy silniku.
Dreame H11 Max – zestaw sprzedażowy i konstrukcja
W dosyć sporym opakowaniu znajdziemy niewiele, choć jest to wszystko to, czego będziemy potrzebować do obsługi odkurzacza. Poczynając od samego Dreame H11 Max (docierającego do nas w formie korpusu i domontowywanej rączki), przez stację dokującą wraz z zasilaczem, zapasowy filtr powietrza i szczotkę myjącą, akcesorium do czyszczenia (dosyć interesujące, o czym później) oraz stojak na wcześniej wspomniane akcesoria.
Oferty sprzedażowe na odkurzacz obejmują również koncentrat do mycia podłóg Dreame, który jest jedynym detergentem zalecanym do użytkowania przez producenta. Skoro ten do mnie nie trafił, to ograniczałem się do używania samej wody – choć mam z tyłu głowy, że efekt z detergentem byłby lepszy.
Tym razem bez zaskoczenia przyjąłem fakt, że Dreame H11 Max jest większy od niemalże wszystkich swoich „suchych” kuzynów. Podobnie jak konkurencyjny, fioletowy Jimmy, szary Dreame samodzielnie stoi w stacji dokującej i dumnie pręży swoje pojemniki. Choć całość sprawia wrażenie dosyć „kosmicznej”, to wszystko jest na tyle spójne i eleganckie, że nie mam mu nic do zarzucenia. Nie wiem też, jak to się stało, ale optycznie nie sprawia wrażenia aż tak wielkiego – choć w istocie do najmniejszych nie należy.
Już teraz nadmienię, że w przypadku Dreame H11 Max, szczotka główna jest spryskiwana wodą od wewnątrz, ale odkurzacz również oferuje funkcję samodzielnego czyszczenia – w tym przypadku obyło się więc bez specjalnego elementu rozpraszającego wodę. Nie zabrakło jednak miejsca na stojak na akcesoria, w którym mieści się zarówno druga szczotka główna, jak i akcesorium do czyszczenia. Na zapasowy filtr czy ewentualny detergent już brakuje.
Krótkie słowo o specjalnej szczotce do czyszczenia. Ta składa się z głównego „wyciorka” oraz rozkładanego nożyka do przecinania włosów. O tyle, o ile ten drugi jest raczej zbędny, tak szczotka umożliwia dotarcie w zakamarki konstrukcyjne odkurzacza i ułatwia utrzymanie go w czystości – od czasu do czasu warto trochę powycierać nią trudno dostępne zakamarki, a następnie uruchomić proces automatycznego czyszczenia. Ale do samej eksploatacji wrócimy później.
Krótkie słowo o samych pojemnikach – oba mają kształt przybliżony do walca i są naprawdę spore. Ten na czystą wodę ma pojemność 900 ml, a na brudną – 500 ml. Zapewne domyślacie się więc, że jedno napełnienia pojemnika wystarczy więc na dwa pełne cykle sprzątania. Czy to aż taka zaleta? Sam nie wiem, skoro przy wylewaniu nieczystości możemy szybko i wygodnie dolać czystej wody, a w razie zbierania plam istotniejsza jest dla nas pojemność tego drugiego. Może więc jestem dziwny, ale osobiście wolałbym odwrotne proporcje. Z drugiej strony, za sprawą ograniczeń konstrukcyjnych pojemnik na wodę „szarą” i tak jest znacznie większy, bo nie jest pustym w środku elementem, który możemy zalać po sam korek.
Warto nadmienić, że pojemniki są bardzo przemyślane i, co istotne, możemy wygodnie położyć je na jakiejś powierzchni – ryzyko wylania jest więc naprawdę znikome. Domyślam się też, że dozowanie samego detergentu będzie dużo wygodniejsze. Szczerze mówiąc podejrzewam, że nic by się nie stało, gdybyśmy do pojemnika dolali odrobinę niepieniącego się płynu do mycia podłóg – niemniej, na potrzeby testu postępowałem zgodnie z zaleceniami producenta i została mi tylko czysta woda.
Pojemnik na brudną wodę wyposażony jest w filtr powietrza – prawdopodobnie HEPA i na pewno jest on znacznie lepszy niż ten z przywoływanego już modelu JIMMY PowerWash HW8 Pro. Jest on przy okazji skonstruowany tak, aby nie było najłatwiej zalać go wodą – co prawda i tak lepiej starać się go wyciągnąć i przepłukać po każdym myciu (co nie jest problematyczne, skoro mamy zapasowy filtr), ale z przeprowadzonych przeze mnie obserwacji nie ma tendencji do śmierdnięcia.
Wyciąganie filtra jest dosyć proste i wygodne, ale ponownie uważam, że jeszcze lepiej byłoby, gdyby filtr znalazł się w osobnej szufladce. Niemniej, za sprawą zapasowego nie jest to aż tak uciążliwe – po wyczyszczeniu pojemnika na brud można założyć drugi, suchy filtr, a wcześniej używany zostawić do wyschnięcia i rotować je między sobą. Swoją drogą, filtr jest relatywnie nietypowy – warto mieć na względzie, że po jakimś czasie trzeba będzie zakupić kolejny komplet.
Wiecie już wszystko, co najważniejsze o konstrukcji samego odkurzacza, rzućmy więc okiem na kilka szczegółów dotyczących „bebechów”.
Dreame H11 Max – specyfikacja techniczna
Zarówno na stronie producenta, jak i produktu u sprzedawcy na Aliexpress, trudno znaleźć szczegóły dotyczące specyfikacji technicznej urządzenia – niemniej, coś tam udało się odnaleźć:
- model: Dreame H11 Max,
- waga: 4.65 kg,
- moc: 200 W,
- zasilanie: 6*4000 mAh,
- deklarowany czas pracy: 36 minut,
- pojemność zbiornika na wodę czystą: 900 ml,
- pojemność zbiornika na wodę brudną: 500 ml,
- inne: wyświetlacz LED wskazujący tryb, pozostały % naładowania baterii wraz z kontrolkami + komunikaty głosowe, automatyczne wykrywanie poziomu zabrudzenia
- cena (w chwili publikacji recenzji): ok. 1500 złotych.
Jeśli chodzi o jakość wykonania odkurzacza, to w zasadzie nie mam żadnych zastrzeżeń – choć podczas użytkowania udało mi się „dorobić” niewielkiego przetarcia farby na rączce, gdy zahaczyłem nią o drzwi. Choć konstrukcja na pierwszy rzut oka przyciąga uwagę, to na dłuższą metę trudno do czegokolwiek się przyczepić. Wszystko jest naprawdę estetyczne i spójne stylistyczne, praktyczne, wykonane z solidnych materiałów, a do tego spasowane tak, jak można byłoby oczekiwać. Nie mam więc od tej strony nic więcej do dodania.
Dreame H11 Max – tryby pracy i akumulator
Dreame H11 Max został wyposażony w dwa tryby pracy – co ciekawe, nie uwzględniają one mocy ssącej czy skuteczności samego odkurzania. Pierwszy z nich to tryb automatyczny – czyli ten do standardowego sprzątania, który wyposażony jest w funkcję detekcji zabrudzeń (o niej jednak trochę później). Drugi służy do zbierania mokrych plan i, jak zgaduję, różni się od automatycznego tym, że odkurzacz przestaje nawilżać szczotkę główną. W praktyce jednak sięgałem tylko po ten pierwszy, bo z rozlanym napojem również sobie radzi, a jeśli jest on w jakikolwiek sposób klejący, to dodatkowe mycie na pewno nie zaszkodzi.
Muszę powiedzieć, że producent zaskoczył mnie deklaracjami czasu pracy na baterii, bowiem te są zaniżone. W praktyce odkurzacz wystarczył mi na 40-42 minuty sprzątania w trybie automatycznym. Warto jednak nadmienić, że po około 25 minutach pojemnik na brudną wodę się zapełnił i konieczne było wylanie nieczystości – na tym etapie pozostało 45% baterii. Kolejny kwadrans z okładem był potrzebny, żeby dobić do równego 0% naładowania i wykorzystać zdecydowaną większość czystej wody z pojemnika.
Sugeruję jednak, aby po sprzątaniu zostawić choć trochę baterii – tak, aby wystarczyło jej na tryb czyszczenia. Myślę więc, że deklarowane przez producenta 36 minut sprzątania będzie strzałem w dziesiątkę – pozostała w akumulatorze energia powinna swobodnie wystarczyć na to, żeby wszystko wyczyścić (potrzebne jest 10%).
W trybie automatycznym, odkurzacz automatycznie dostosowuje moc ssania do wykrytych przez siebie plam – podświetlony okrąg wokół wyświetlacza zmienia wtedy kolor z zielonego na czerwony, słychać też intensywniejszą pracę odkurzacza. Nie mam specjalnych zastrzeżeń do tego trybu, również dlatego, że włączał się on u mnie bardzo rzadko – osobiście wolałbym więc wszystko możliwość ręcznego przejścia do czegoś w rodzaju trybu „turbo”. Zaznaczam to dlatego, że kolor czerwony i wzmożony hałas mogłyby sugerować nam jakieś kłopoty – sam w pierwszej chwili podejrzewałem, że nie dotrzymałem dozwolonego przez producenta kąta nachylenia odkurzacza względem podłoża (140-40°).
Sprawdzanie czasu pracy w trybie Water Absorption Mode jest w moich oczach na tyle absurdalne i niemożliwe w standardowym trybie sprzątania, że zwyczajnie tego nie robiłem.
Czas pracy zapewniany przez odkurzacz spokojnie wystarczy na posprzątanie średniej wielkości domu czy dużego mieszkania – na podstawie własnych doświadczeń szacuję, że deklarowana przez producenta powierzchnia 200 metrów kwadratowych na jednym ładowaniu nie jest ani trochę przesadzona. W moim przypadku zapas energii po każdym sprzątaniu był naprawdę spory.
Ale jak to – 41 minut w Dreame H11 Max spokojnie wystarczy nawet na 200 metrów kwadratowych, a 25-35 minut w JIMMY PowerWash HW8 Pro tylko na 80-100? Bardzo mnie to zaskoczyło, ale z pomocą tego odkurzacza sprząta się znacznie, znacznie szybciej – stale nawilżana szczotka i brak konieczności kontroli nawilżenia danego miejsca dają tutaj ogromną przewagę. Większą niż się spodziewałem, bo naprawdę co najmniej 1,5-krotną.
Jeśli chodzi o ładowanie, to nie mam żadnych uwag, choć trzeba poświęcić odrobinę skupienia przy odstawianiu odkurzacza do stacji bazowej tak, żeby odpowiednio go położyć. Niemniej, nie zdarzyło mi się nigdy tak, żeby Dreame H11 Max nie naładował się podczas mojej obecności. Oczywiście dok łączymy ze źródłem prądu przy pomocy dołączonego zasilacza – jest dobrze wykonany i ma wystarczająco długi przewód, więc myślę, że możemy przejść dalej.
Dreame H11 Max jest wyposażony w kilka przycisków. W miejscu niedostępnym podczas sprzątania znajduje się czarny, okrągły przycisk do uruchamiania automatycznego czyszczenia (który wygodnie wciskamy, gdy urządzenie stoi na stacji bazowej), zaś gdy trzymamy odkurzacz, to pod kciukiem mamy guzik służący do włączania i wyłączania oraz zmiany trybu. Słowem, są one dokładnie tam, gdzie powinny być.
Ostatni, niewielki przycisk znajduje się na tyle urządzenia, zaraz pod głośnikiem. Z jego pomocą możemy sterować komunikatami głosowymi, jakie wydaje odkurzacz (informującymi o trybie pracy lub konieczności wyczyszczenia pojemnika na nieczystości) – możemy je kompletnie wyłączyć, zmienić głośność lub język (do wyboru mamy między innymi włoski, hiszpański, niemiecki czy angielski – ale polskiego nie uświadczymy).
Podczas recenzji fioletowego konkurenta mocno narzekałem na fakt, że brak stałego dozowania choć niewielkich ilości wody na szczotkę staje się w praktyce dosyć dużą wadą urządzenia. Dreame H11 Max tego nie brakuje i taki system sprawdza się przy codziennych porządkach dużo lepiej, ale możliwość dozowania wody na podłogę z pomocą spryskiwacza pewne zalety też miał.
Do czego zmierzam? Podstawą przyjemnego i szybkiego sprzątania z pomocą odkurzacza tego typu zdecydowanie jest rozwiązanie, jakie dostarcza Dreame H11 Max – czyli dozowanie wody na obrotową szczotkę. Niemniej, dodatkowy spryskiwacz byłby mile widziany – mam poczucie, że czasami mi tego brakowało. Tak czy siak, z dwojga złego, na pewno lepsze jest rozwiązanie, które znam stąd.
Skoro jesteśmy już przy pracy, to słowo o samym jej rozpoczynaniu. Kiedy włączymy urządzenie i nadal trzymamy je w pozycji pionowej, to nic się nie dzieje. Dopiero kiedy „odblokujemy” rączkę, poprzez zgięcie całości, Dreamy H11 Max zacznie odkurzać i obracać szczotkę i, co za tym idzie, ciągnąć swój ciężar po podłodze. Nie doświadczymy tutaj również krótkiego odkurzania po zakończeniu pracy.
Początkowo naprawdę się tego obawiałem – pamiętając o tym, jak nieprzyjemne jest pozostawianie przez poprzedni odkurzacz mokrych zlepków nieczystości. W tym przypadku zupełnie tego nie odnotowałem, co zapewne wynika ze skutecznego zbierania zabrudzeń ze szczotki przez ząbkowaną powierzchnię wewnętrz konstrukcji.
Program czyszczenia jest podobny, jak w przypadku recenzowanego wcześniej modelu i wymaga 10% naładowania. Dodatkowo dostępny jest tryb dokładnego czyszczenia, który wymaga 30% baterii. Automatyczne funkcje są dosyć skuteczne, ale tak czy siak najlepiej jest nie tylko suszyć wałek i filtry po każdej takiej procedurze, ale również od czasu do czasu wspomóc się nieco przyrządem do czyszczenia, aby całość utrzymać w jeszcze lepszym stanie.
Dreame H11 Max – codzienne użytkowanie
Pierwsze, co zwraca uwagę, to dosyć duża waga odkurzacza – nieco ponad 5 kilogramów (z pełnym pojemnikiem na wodę) to całkiem sporo. Niemniej, bardzo dobre wyważenie konstrukcji oraz mocne „ciągnięcie” całości przez kręcącą się szczotkę obrotową sprawiają, że nawet długie manewrowanie nie jest specjalnie męczące. Niemniej, wagę i tak da się odczuć.
Zwrotność odkurzacza stoi na nie najgorszym poziomie i wystarcza do tego, żeby z powodzeniem wykonać najważniejsze manewry. Niemniej, o dojeżdżaniu w ciasne zakamarki czy wygodnym sprzątaniu schodów możemy po prostu zapomnieć. Cały czas uważam, że przydałby się tryb, w którym szczotka jest w stałym ruchu – nawet, jeśli wiązałoby się to z zablokowaniem przechylenia korpusu względem podstawy odkurzacza o stały kąt.
Również w przypadku tego modelu muszę podkreślić, że na sprzątanie dywanów czy wykładzin nawet nie ma co liczyć, a najlepiej Dreame H11 Max sprawdzi się na sporych powierzchniach płytek, paneli czy na parkiecie.
A co z efektami sprzątania? Te są naprawdę bardzo dobre i nie mam wątpliwości, że podłoga nie wymaga dalszego mopowania po porządkach przeprowadzonych z pomocą testowego odkurzacza. Niemniej, zdarzało mi się odczuć brak detergentu, więc polecam jego zakup lub próbę znalezienia godnego zastępstwa – bo, jakby nie patrzeć, inaczej po prostu zmywamy podłogę czystą wodą.
System nawilżania szczotki sprawdza się po prostu świetnie – nie tylko daje dobry efekty i utwierdza nas w przekonaniu, że stale myjemy podłogę świeżą wodą, ale również wymaga mniej zaangażowania. Nie mam tu na myśli zaangażowania fizycznego, tylko możliwość „wyłączenia się” i braku konieczności zastanawiania się nad jakąkolwiek czynnością – niemniej, samo sprzątanie również trwa krócej, bo każdy przejazd szczotką jest tym docelowym. Spryskiwacz jednak wymagał dodatkowego dojechania tu czy tam, a zwykle też mimowolnie zmuszał do przejechania podłogi „wstępnego”, spryskania wodą i dopiero przejechania „zasadniczego”.
Choć nie zmieniam zdania odnośnie tego, że najlepiej jest myć odkurzoną podłogę, bo rezultaty będą po prostu najlepsze, tak w przypadku testów Dreame H11 Max nie uświadczyłem sytuacji, kiedy za odkurzaczem pozostał lepki zbitek kurzu. Niemniej, czuć, że odkurzacz niejako „rozdmuchiwał” powietrze wokół szczotki, więc walka z pyłkami mogłaby być nieco karkołomna. Nie uważam więc, że ten model nadaje się do traktowania jako „odkurzanie na sucho i mokro”, ale na pewno, jeśli zdecydujemy się na to uproszczenie, to nie będziemy pozostawiać podłogi w stanie gorszym niż przed sprzątaniem.
Całkiem nieuciążliwa jest procedura czyszczenia odkurzacza po każdym sprzątaniu, ale nadal nie jest idealnie. Wymienny filtr (i sam fakt, że ten nie jest tak narażony na wilgoć i zalanie brudną wodą w czasie sprzątania) ułatwiają nieco procedurę czyszczenia, ale nadal trudno mówić tu o całkowitym braku konieczności obsługi. Każdorazowo po sprzątaniu po prostu trzeba poświęcić tę chwilę na procesy eksploatacyjne.
Niemniej, mogę z czystym sumieniem przyznać, że szereg drobnych rozwiązań sprawił, że z pomocą Dreame H11 Max rzeczywiście da się umyć podłogi szybciej niż z pomocą tradycyjnego mopa – czego nie mogłem powiedzieć o JIMMY HW8 Pro.
Skoro już przywołałem „fioletowego konkurenta”, to raz jeszcze przypomnę, że dla pełnego opisu moich wrażeń odnośnie sprzętu tego typu, odsyłam Was do recenzji wspomnianego właśnie modelu. Przypomnę tylko, że nie uważam, żeby odkurzacz „na mokro” był w stanie w pełni zastąpić ten „na sucho” – choć temu modelowi znacznie bliżej do takiego stanu rzeczy.
Podsumowanie
Dreame H11 Max to sprzęt, którego testy pozostawiają po sobie pozytywne wrażenie. Jest to świetny sprzęt, ALE… – choć to „ale” nie jest już tak duże, jak ostatnio. Myślę, że notą końcową w tym przypadku może z powodzeniem być 7.5/10 – i, powiem szczerze, że byłoby więcej, gdyby cena była trochę bardziej korzystna.
Z przyjemnością odnotowuję też fakt, że konstrukcja nie ma żadnych niedociągnięć – pojemniki na czystą i brudną wodę nadają się do wygodnego odłożenia na czas czyszczenia, szczotka główna jest stale spryskiwana czystą wodą, a nieczystości są z niej skutecznie zbierane. Ba, nawet sam wyświetlacz LED jest ustawiony tak, że aż krzyczy swoimi wskazaniami wprost w naszą stronę, kiedy korzystamy z tego sprzętu.
Większość moich zarzutów odnosi się więc do samego „odkurzania na mokro” i zderzenia oczekiwań z rzeczywistością (mile widziane odkurzenie na „sucho” przed myciem, brak możliwości dotarcia we wszystkie zakamarki) niż tego urządzenia sensu stricto.
\Myślę, że osoby gotowe na takie ograniczenia, mogą z czystym sumieniem sięgać po Dreame H11 Max – wszystko wskazuje na to, że będą po prostu zadowolone.