Zasięg oferowany przez samochody elektrycznie nie byłby aż takim problemem, gdyby nie mała liczba ładowarek publicznych. Przed Unią Europejską jest jeszcze mnóstwo pracy, aby spełnić cały czas rosnące zapotrzebowanie na punkty ładowania. Co więcej, obecne tempo rozwoju infrastruktury jest zbyt wolne.
Liczba ładowarek publicznych zniechęca do podróży
Nowe auta elektryczne potrafią już przejechać około 500 kilometrów bez konieczności stosowania dużych kompromisów. Trzeba przyznać, że jest to już naprawdę dobra wartość, porównywalna do samochodów napędzanych benzyną. Niestety, w przypadku tych drugich uzupełnienie paliwa w trasie nie stanowi większego problemu, czego nie możemy powiedzieć o elektrykach.
Jasne – liczba stacji ładowania cały czas rośnie i pojawia się coraz więcej szybkich ładowarek. Dotyczy to również Polski. Wciąż jednak liczba ładowarek nie może się równać z liczbą stacji paliwowych. Co więcej, zapotrzebowanie na publiczne ładowarki naprawdę szybko rośnie.
Warto mieć na uwadze, że w zeszłym roku sprzedaż samochodów zelektryfikowanych (pełne elektryki i hybrydy plug-in) na terenie UE odnotowała 10-krotny wzrost. Przełożyło się to na 1,7 mln sztuk, co stanowiło 18% całego rynku. Ponadto w najbliższych latach będziemy obserwować kolejne, równie imponujące wzrosty.
Jak wyraźnie widać, zainteresowanie zelektryfikowanymi napędami rośnie. Niestety, cały czas odczuwalny jest brak odpowiedniej liczby ładowarek, co zniechęca do odbywania dłuższych podróży. Szczegółowe planowanie trasy – tak, aby po drodze mieć ładowarki, nie jest zbyt komfortowe i może wydłużyć całą drogę do miejsca docelowego.
Unia Europejska może nie osiągnąć zakładanych celów
Nie tylko obecnie liczba ładowarek jest problemem, ale może być odczuwalna także w niedalekiej przyszłości. Według Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA), obecne tempo rozwoju infrastruktury ładowarek w UE nie pozwoli osiągnąć wyznaczonych celów w kwestii redukcji emisji CO2. Unia zakłada bowiem redukcję o 55% dla samochodów osobowych.
ACEA twierdzi, że liczba ładowarek powinna wzrosnąć o 6,8 mln do 2030 roku. Oznacza to, że łącznie we wszyskich krajach należących do UE w każdym tygodniu powinno przybywać około 14 tys. ładowarek – trzeba przyznać, że naprawdę dużo. Obecne tempo wynosi mniej niż 2 tys. punktów ładowania.
Należy jeszcze zwrócić uwagę, że szacunki ACEA różnią się od tych opracowanych przez Komisję Europejską, która zakłada „tylko” 3,9 mln ładowarek. Zwiększenie intensywności prac nad infrastrukturą, aby postawić 6,8 mln stacji ładowania, oznacza również zwiększenie inwestycji do 8 mld dolarów rocznie.
Niestety, to ACEA może mieć rację i liczba ładowarek musi naprawdę znacząco wzrosnąć do końca dekady. Jeśli tego nie zrobimy, to planowany zakaz sprzedaży nowych samochodów spalinowych, mający obowiązywać od 2035 roku, może być tylko porwaniem się z motyką na słońce.
Nic nie wskazuje, aby elektryczna rewolucja miała zostać przerwana. Czuję jednak, że wyznaczone daty są po prostu nierealne. Możliwe, że założenia uda się spełnić w bogatych krajach UE, ale co (przykładowo) z Polską? Niewykluczone więc, że napięte terminy trzeba będzie jednak przesunąć.