Dążenie do zredukowania emisji szkodliwych substancji do powietrza oraz neutralności węglowej nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Jednym ze sporych emiterów zanieczyszczeń jest transport. Inteligentne miasta zachęcają mieszkańców oraz gości do poruszania się komunikacją miejską, szczególnie, że coraz częściej na drogach można spotkać na przykład autobusy elektryczne. Inwestycja czasami jest jednak zawodna.
Autobusy elektryczne nie sprawdziły się?
Z przykrą sytuacją borykają się kierowcy komunikacji miejskiej w Gdańsku. W ich ręce w październiku br. trafiły autobusy elektryczne, które miały stać się doskonałą, zeroemisyjną alternatywą dla dotychczas użytkowanych pojazdów, w większości zasilanych olejem napędowym. Radość nie trwała jednak długo, bo kierowcy już po miesiącu mają uwagi co do ich wydajności.
Jak wynika z najnowszych informacji, 18 pojazdów, które przemieszczają się po gdańskich ulicach, miało przejeżdżać na jednym ładowaniu nawet 400 kilometrów. Zamysł wykorzystania nowej technologii miał opierać się o uzupełnianie baterii w nocy, kiedy realizowany jest postój. W praktyce wygląda to jednak nieco inaczej.
Trudna sytuacja opisywana przez kierowców
Okazuje się, że autobusy elektryczne są w stanie realnie przejechać na jednym ładowaniu nieco ponad 200 kilometrów. Według kierowców nie jest to deklarowany i wystarczający na dane linie zasięg, przez co są zmuszeni do technicznych zjazdów z trasy celem naładowania się. Pojazd musi skierować się do zajezdni jeden lub nawet dwa kursy przez końcem zmiany.
Choć w praktyce autobusy elektryczne za 62 miliony złotych wydają się być zawodne, spółka Gdańskie Autobusy i Tramwaje nie uznaje pojazdów za rozczarowujące. Jak przekonuje, wprowadzona alternatywa dla diesli jest w stanie pokonać około 300 kilometrów, podczas gdy trasy wynoszą około 250 kilometrów (co, jak widać, nie jest zbieżne z opiniami samych kierowców). Na ten moment konfigurowany jest system ogrzewania oraz zasilania, który ma rozwiązać problem.
Inne miasta nie zgłaszają podobnych uwag, jednak włodarze m. in. Gdyni, Warszawy czy Piły zdecydowali się na inwestycję w lżejsze pojazdy, które mogą być doładowywane po każdym kursie na pętlach.