Japońska grupa budowlana Obayashi i dostawca części samochodowych Denso to kolejne firmy, które testują futurystyczne rozwiązanie, pozwalające ładować samochód elektryczny podczas jazdy. Celem stworzenia takiej infrastruktury jest ograniczenie do minimum potrzeby ładowania. Według zapowiedzi firm, praktyczna technologia ma powstać maksymalnie do roku 2025. Podobne zapowiedzi słyszeliśmy już wcześniej, przede wszystkim w Europie.
Japonia to kolejny kraj, który angażuje swoje siły w wybudowanie nawierzchni oraz odpowiednich cewek, które pozwolą na ciągłą jazdę po mieście coraz bardziej popularnym na świecie elektrykom. Według założeń to, co zasilało niegdyś tramwaje i trolejbusy, zejdzie pod powłokę asfaltu i na bieżąco wesprze poruszający się pojazd. Całkowicie bezprzewodowo. Takie nadzieje koncernów Obayashi i Denso rozpaliły testy przeprowadzone w Tokio we wrześniu tego roku. Wypadły one pomyślnie i mały pojazd elektryczny, korzystając z zasilania w podłożu, był w stanie poruszać się bez przerwy z prędkością 15 km/h.
Obayashi Corporation odpowiada w tej kolaboracji za technologię betonu, który ma być na tyle cienki, żeby pozwolił na przesyłanie energii, a jednocześnie na tyle trwały, że będzie można go długotrwało eksploatować. Denso, czyli filia marki Toyota, ma opracować specjalne cewki do odbioru oraz zasilania.
Podstawowym zastosowaniem tej technologii byłyby autobusy bez kierowcy, które działają przez całą dobę. Bezprzewodowa moc może wyeliminować potrzebę używania dużych baterii i zwiększyć zasięg pojazdów elektrycznych
– podaje Nikkei Asia na łamach swojego portalu
Nie taka to nowość
Pomysł wydaje się rewolucyjny, ale nie jest najnowszy. Podobne testy wykonuje chociażby Szwecja od 2019 roku. Utworzono tam „indukcyjną drogę” na wyspie Gotland, a samo wdrożenie projektu zakończono jesienią 2020 roku. Od tego czasu udało się już sprawdzić działanie nawierzchni, wykonując przejazd elektryczną ciężarówką wraz z naczepą. Odcinek 1,6 kilometra, między lotniskiem a centrum miasta Visby, zapewnił pobór energii z podłoża o wartości średnio 70 kW.
Drugim krajem, znanym z tego typu prac, są Włochy i tamtejsza „Arena del Futuro”. Pozwoliła ona osiągnąć efekt dynamicznego ładowania podczas jazdy i specjalnie dostosowany Fiat 500 przejechał ją z prędkością autostradową bez straty poziomu naładowania.
Wszystkie powyższe przykłady łączy jedna firma, mianowicie izraelski startup Electreon, który po sukcesach w Szwecji i Włoszech ogłosił w 2022 nowy projekt, realizowany tym razem dla USA. Chodzi o budowę „indukcyjnej drogi” na odcinku między miastem Detroit a terminalem Michigan Center. Całość ma mieć około 1,5 km.
Czy takie rozwiązania mają przyszłość?
Dla wielu miłośników technologii wizja braku kabla i jazdy samochodem elektrycznym bez limitu brzmi super. Warto jednak szerzej pomyśleć, jak wiele zmian będzie wymagało wprowadzenie tego rozwiązania na szeroką skalę. Pomijając już wielomiliardowe inwestycje, związane z przystosowaniem nawierzchni miast i samych aut do odbioru energii bezprzewodowej, to widzimy, że ilości prądu potrzebne do działania takich projektów są bardzo wysokie. Włoski tor potrzebował mocy aż 1 MW na 1 kilometr. To bardzo dużo i budowa większych odcinków byłaby sprzeczna z wizją zrównoważonego rozwoju, wymagając wykorzystania elektrowni węglowych lub atomowych.
Kolejny problem, który pojawia się wraz z tym tematem, to to, jak zasilić większą liczbę samochodów w tym samym czasie bez spadków w dostarczanej ilości prądu? Testy nic na ten temat nie mówią, bo są robione najczęściej przy pomocy jednego pojazdu. Finalnie – jakie koszta sprowadzi to na końcowego konsumenta, bo chyba wszyscy się domyślamy, że takie rozwiązania będą docelowo odpłatne, podlegające abonamentowi lub opłacie za zużycie. Na razie się tym jednak nie musimy martwić, bo technologia wprawdzie się klaruje, ale jej użycie i występowanie jest w powijakach.