AI zostało wykorzystane przy produkcji najnowszej piosenki Linkin Park. Nie podkładało jednak głosu w miejsce nieżyjącego już wokalisty. Jakim więc cudem grupa wydała nowy utwór i jak sprawdziła się sztuczna inteligencja w procesie produkcyjnym?
AI wokół nas
Sztuczna inteligencja jest prawdziwie uniwersalnym narzędziem i, jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, to oczywiście ma takie prawo. Jednak pozwolę sobie zapytać, czy ma świadomość faktu, iż algorytmy wykorzystywane są w medycynie, obróbce filmów, w przeglądarkach internetowych i wielu innych miejscach? Nie wspominając o możliwości generowania filmów, obrazów na podstawie wprowadzonego tekstu, a nawet zdolności do wykrycia budynków, których dachy grożą zawaleniem.
Nic więc dziwnego, że skoro istnieją tak dalece zaawansowane algorytmy, a dostęp do nich nie jest przesadnie ograniczony, to prędzej czy później ktoś z nich skorzysta (choć nie wszystkim ten fakt się podoba). Na całe szczęście „ktosiem” w tym wypadku jest grupa Linkin Park, która niedawno wypuściła nowy utwór, zatytułowany Lost. Jak mogliście przeczytać w tytule, teledysk opracowywała sztuczna inteligencja. Jak (i czy w ogóle) to wyszło?
Lost in the awesomeness…
Teledysk wygląda całkiem dobrze, choć widać, że jest to w przeważającej większości dzieło algorytmów AI, a nie animatorów. W stylizowanym na japońskie anime filmiku pojawia się nawet znana z White Rabbit postać. Niestety nie śledzę tejże produkcji, toteż nie jestem w stanie Wam napisać, jak się ona nazywa i czy w ogóle ma jakieś imię…
Sama piosenka jest świetna, gdyż grupa nagrała ją jeszcze za życia Chestera Benningtona, który był głównym wokalistą w zespole. Jego odejście na wieczny spoczynek w 2017 roku zdruzgotało i rozgoryczyło fanów, co wydaje się w pełni zrozumiałe i uzasadnione, gdyż Linkin Park miał na swoim koncie wiele świetnych piosenek. Takie cuda, jak Castle of Glass, New Divide, czy Numb zdecydowanie zasługują na miano ponadczasowych!
Wracając jednak do głównego tematu – choć widać, że jest to dzieło AI, to na pierwszy rzut oka wszystko zdaje się stosunkowo naturalne. Oglądając teledysk za pierwszym razem, nie wyłapałem żadnych znaczących artefaktów, ale też nie powiem, żebym przesadnie mocno ich szukał. Można więc rzec, że nie ma w tym filmie niczego, co sprawiałoby, że nasz zmysł estetyki zacząłby zwijać się z bólu, krzycząc wniebogłosy. Oczywiście pod warunkiem, że nie przeszkadza nam jego ogólny styl 😉