Polski samochód elektryczny – trzeba przyznać, że brzmi to dumnie. Obecnie jednak Izera wciąż pozostaje projektem głównie na papierze.
Plany są (zbyt?) ambitne
Od samego początku, gdy usłyszałem o marce Izera, mającej produkować polskie samochody elektryczne, zastanawiałem się nad głównym celem całego przedsięwzięcia. Odpowiedzi jednak nie musiałem długo szukać – jeśli ten projekt zakończy się sukcesem, to rząd otrzyma naprawdę silny argument potwierdzający sukces pełnionej władzy. Nawet jeśli ten sukces będzie daleki od oczekiwanego przez społeczeństwo.
Warto zwrócić uwagę, że wiele krajów, na które patrzymy z podziwem, ma własne marki samochodów – Niemcy, USA, Japonia czy Korea Południowa. Wszystkie te państwa są bogate, a ich obywatele żyją zazwyczaj na wyższym poziomie niż przeciętny mieszkaniec Polski. Wisienką na torcie w przypadku tych krajów są właśnie firmy motoryzacyjne, dostarczające produktów pożądanych na całym świecie.
My również zapragnęliśmy dołączyć do tego grona – ktoś najwidoczniej stwierdził, że posiadanie własnego samochodu to oznaka sukcesu. Najpewniej doszła do tego także nostalgia do czasów słusznie minionych, gdy po naszych drogach poruszały się auta produkowane pod polskimi markami. Ponadto projekt zakłada tworzenie aut elektrycznych, a więc produktu uważanego za nowoczesny, który niektórym może kojarzyć się z ogromnym sukcesem Tesli.
Śmiem twierdzić, że właśnie takie czynniki, w połączeniu z możliwym podziwem wśród społeczeństwa, przyczyniły się do zrodzenia pomysłu na polski samochód elektryczny. Należy zaznaczyć, że pomysłu niezwykle ambitnego i wymagającego ogromnych nakładów finansowych.
Prawie dwa lat temu, w lipcu 2020 roku, dowiedzieliśmy się, że polski samochód elektryczny będzie produkowany pod marką Izera, a także zostały pokazane koncepcyjne modele zapowiadające nadchodzące samochody. Następnie, kilka miesięcy później, pojawiły się informacje o fabryce, która ma powstać w Jaworznie. Od tego momentu zaczęło jednak robić się coraz ciszej wokół polskiego elektryka.
Czarne chmury nad marką Izera
Jak przed chwilą wspomniałem, po głośnych zapowiedziach, dość szybko zrobiło się dość cicho o polskim samochodzie elektrycznym. Cóż, powód tego jest niezbyt przyjemny dla osób, które wyczekują na możliwość kupna auta z logo Izera – niewiele ruszyło się do przodu w całym przedsięwzięciu.
Rzeczpospolita zwraca uwagę, że na projekt wydano już 69 mln złotych, a efektów nie widać. Po pierwsze, mało prawdopodobne jest rozpoczęcie budowy fabryki w drugiej połowie 2022 roku. Należy dodać, że mówimy tutaj o terminie już opóźnionym o rok względem pierwszych założeń. Niewykluczone, że spółka ElectroMobility Poland (EMP), odpowiedzialna za przedsięwzięcie, prawa do terenu pod budowę fabryki nabędzie dopiero w przyszłym roku.
Po drugiej, gdy największe koncerny już inwestują spore środki w rozwoju elektryków, mając w ofercie po kilka modeli BEV, w przypadku Izery wciąż nie wybrano dostawcy platformy. Bez tego elementu możemy co najwyżej zbudować niekoniecznie jeżdżące makiety.
Polski samochód elektryczny jest już opóźnionym projektem, a to naprawdę źle rokuje. Warto mieć na uwadze, że elektryczny wyścig już się rozpoczął i biorą w nim udział najwięksi gracze na rynku, którzy zapowiedzieli przeznaczenie kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu miliardów euro na rozwój elektromobilności. Natomiast my nie mamy nawet bazy do produkcji samochodu elektrycznego.
Firmy motoryzacyjne już jadą w tym wyścigu, a my nawet nie ruszyliśmy i obecnie czekamy na dostarczenie pojazdu, którym w ogóle będziemy mogli się ścigać. Obawiam się, że finalnie projekt może nie doczekać się szczęśliwego zakończenia – obym się jednak mylił.