Apple AirTag? Nie, to „lokalizator” za 7 złotych z Action. Sprawdziłem, co potrafi

Lokalizator Action

Lokalizatory typu Apple AirTag czy Samsung Galaxy SmartTag to bardzo zaawansowane urządzenia, które pozwalają nam ustalić położenie urządzenia (lub rzeczy, do której jest przypięty) co do metra. Nie należą one jednak do najtańszych – żeby pozwolić sobie na takie rozwiązanie, musimy mieć w kieszeni „parę stówek”. Podobnie jak z innymi sprzętami, na rynku możemy znaleźć alternatywy w znacznie niższych kwotach, które funkcjami przypominają droższe opcje.

I tak jest w przypadku lokalizatora KEYFinder, dostępnego w popularnej sieci sklepów Action, który pochodzi najprawdopodobniej z Chin i kosztuje… prawie 7 złotych (no, 6 złotych z groszami). Różnica w cenie jest znacząca, jednak czy lokalizator w cenie paczki chipsów może spełniać swoje zadanie? Sprawdziłem to i wnioski są naprawdę… intrygujące. Głównie patrząc przez pryzmat ceny.

Pierwsza styczność i wrażenia, czyli tuż po zakupie

Urządzenie można znaleźć na półce z elektroniką w sklepie Action, jest charakterystycznie zapakowane w białe opakowanie z wielkim napisem „KEYFinder”, czego nie da się przeoczyć. Urządzenie kosztuje 6,69 złotych – lokalizator otrzymujemy w naprawdę bardzo niskiej cenie. Zwłaszcza w porównaniu do takiego AirTaga, który na oficjalnej stronie Apple kosztuje 189 złotych.

W pudełku, poza samym lokalizatorem, mamy tylko i wyłącznie instrukcję obsługi, a ta jest niezbędna do uruchomienia i skonfigurowania całości – serio, bez tego ani rusz. Z kawałku papieru dowiadujemy się, jak wykorzystać pełnię możliwości sprzętu. Do tego będziemy potrzebować dedykowanej aplikacji o nazwie Kindelf, dostępnej zarówno w sklepie Google Play, jak i App Store.

Aby włączyć lokalizator, należy kliknąć guzik i przytrzymać przez 3 sekundy, po czym urządzenie wyemituje dwa sygnały dźwiękowe. Podobnie jest z wyłączeniem – przez 4 sekundy trzeba przytrzymać guzik, a o wyłączeniu powiadomi nas dłuższy, pojedynczy sygnał dźwiękowy. No dobra, ale po włączeniu trzeba jakoś połączyć sprzęt z naszym smartfonem, a tu pojawiają się niemałe problemy.

Serio, samo sparowanie lokalizatora ze smartfonem trwa niesamowicie długo – aby to się udało, musimy mieć włączony moduł Bluetooth oraz lokalizację, kliknąć dwa razy guzik na lokalizatorze i połączyć urządzenie przez Bluetooth. Gdy gadżet zaczyna „pikać”, przechodzimy do aplikacji i tam klikamy „unconnected”. Na miejscu przycisku pojawia się opcja „Click Alarm” – wtedy mamy pewność, że połączenie się udało.

No dobra, ale jak działa ten „lokalizator”?

Pierwsze połączenie jest najgorsze, potem jest tylko z górki, chociaż nie ukrywam, że proces połączenia mógłby być bardziej oczywisty i, przede wszystkim, szybszy. Czas sprawdzić, co to „cacko” potrafi.

Całość bazuje na połączeniu Bluetooth i module GPS wbudowanym w telefon, a więc nie ma tu mowy o takim zaawansowaniu, jak w przypadku AirTaga, który wykorzystuje inne, pobliskie iPhone’y do odnalezienia lokalizatora.

Tutaj posiłkujemy się stałym połączeniem Bluetooth, a więc bez stale podłączonego smartfona KEYFinder z Action nie ma prawa działać. Mimo swojej ceny, urządzenie spełnia swoją funkcję. Jeśli nie wiemy, gdzie schowaliśmy klucze, do których przypięty jest gadżet, wystarczy kliknąć Click Alarm – ten zacznie wydawać z siebie dość głośny dźwięk (byłem w stanie usłyszeć go z piętra wyżej), co może zadecydować, że przykładowo nie spóźnimy się rano do pracy, bo szukaliśmy kluczy do samochodu/domu/mieszkania.

Najważniejszą funkcją jest tu zdecydowanie lokalizacja, chociaż – jak wcześniej wspomniałem – działa ona na podstawie połączenia z naszym smartfonem. Tak, dopóki mamy łączność między dwoma urządzeniami, w aplikacji w zakładce „Location” pokazuje nam miejsce, w którym się znajdujemy. W momencie utraty połączenia, pokazywana jest lokalizacja ostatniego połączenia, czyli miejsca zguby.

W porównaniu zatem do AirTaga, gadżet może tylko i wyłącznie zasugerować nam, gdzie pozostawiliśmy daną rzecz, ale niekoniecznie pomóc w jej odnalezieniu. A zatem, w momencie, gdy ktoś postanowi przywłaszczyć sobie naszą własność, będziemy wiedzieć tylko, gdzie to się stało, a nie znajduje się w danej chwili.

W ustawieniach „lokalizatora” możemy ustawić coś, co najprawdopodobniej zapobiegnie zgubie. Mamy bowiem funkcję uruchomienia powiadomienia i alarmu na naszym smartfonie, gdy połączenie Bluetooth zostanie przerwane. Co więcej, sam lokalizator generuje wtedy sygnały dźwiękowe. Tych drugich możemy nie usłyszeć, gdy wyjdziemy już z kawiarni czy innego miejsca, natomiast na ekranie telefonu pojawia się wtedy powiadomienie, że iTAG został odłączony, z dokładną datą oraz godziną, co do sekundy, a także odtwarzany jest dzwonek na naszym smartfonie.

I ta funkcja jest zdecydowanie najbardziej przydatna, bo bez niej gadżet traci na użyteczności. Urządzenie zatem może być środkiem przypominającym nam, że czegoś zapomnieliśmy, niekoniecznie lokalizatorem z krwi i kości. Z drugiej strony to i tak wiele, jak na kawałek elektroniki wartej 7 złotych.

Warto dodać, że KEYFinder ma funkcję wywołania migawki aparatu, gdybyśmy chcieli sobie zrobić zdjęcie z odległości – co jest całkiem przydatne. Co więcej, w „lokalizator” został wbudowany mikrofon, a przy pomocy guzika na urządzeniu podobno można uruchamiać nagrywanie.

No… prawie, bo pierwsze musimy otworzyć aplikację rejestratora na smartfonie, a guzik nie odpala samego nagrywania, jedynie może zastopować proces. Cóż, zamysł mógł mieć sens, jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

Podsumowanie

Podsumowując, KEYFinder, czyli „lokalizator” z Action warty 7 złotych, to z pewnością ciekawy kawałek elektroniki. Pomijając jakość wykonania – urządzenie zostało wykonane z przeciętnej jakości plastiku (przycisk daje wrażenie, że zaraz odpadnie). Cena uzasadnia większość braków i minusów, natomiast całość spełnia swoje zadanie.

Gadżet, bo pełnoprawnym lokalizatorem bym tego nie nazwał, oferuje naprawdę wiele za niewiele. Najbardziej przekonuje mnie funkcja powiadomienia po utracie połączenia Bluetooth, co przyda się w sytuacji, gdy – przykładowo – grzebiąc w kieszeniach, wypadną nam na ulicy klucze – praktycznie zaraz, bo po przejściu kilkunastu metrów, dostaniemy powiadomienie, a nasz telefon zacznie odtwarzać wybrany dzwonek.

Co więcej, nazwa KEYFinder może mieć sens, no, ale tylko, jeśli szukamy tych kluczy w domu/mieszkaniu. Niestety, jeśli te zostaną w plecaku, który omyłkowo zostawimy w miejscu publicznym, to jest mała szansa, że ponownie zobaczymy zgubę (chyba że nikt nie postanowi zabrać naszej własności).

7 złotych z pewnością jest dobrą ceną, która potencjalnie może uchronić nas przed zbędnymi poszukiwaniami nszej zguby. Dla 100% pewności jednak znacznie lepiej zainwestować w porządny, pełnoprawny lokalizator.

Exit mobile version